sobota, 19 lipca 2014

Chapter 5

PRZECZYTAJCIE NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM, TO WAŻNE.
---

To był jakiś żart. Znaczy, byłam pewna, że tamten chłopak nie był cóż, normalny, lecz nawet nie śmiałam pomyśleć o tym, że może być no, psychopatą. Naiwnie przekonywałam się, że to to po prostu jakiś zwariowany nastolatek, który szukał ''zabawy''.  Na samą myśl o tym, że mógł naprawdę mnie skrzywdzić, ciarki przeszły przez moje ciało. Nie zdawałam sobie sprawy, w jakim niebezpieczeństwie byłam. Przecież on znał moje miejsce zamieszkania, może rzeczywiście mnie śledził, może upatrzył mnie jako swoją kolejną ofiarę?
Przestań, Faith, to Ty jesteś tutaj psychopatką. -skarciłam się, po tym wybuchłam histerycznym śmiechem, który wcale nie był na miejscu.
Pracodawca postanowił dać mi dzisiaj urlop, a ja w ogóle nie nalegałam by zmienił zdanie. Twierdził, że nadużywam mój czas który spędzam w pracy, kiedy mogę robić wiele innych rzeczy. Chyba byłam mu za to wdzięczna, chciałam spotkać dzisiaj Suz. Może to nie była odpowiednia chwila na spotkanie, ale potrzebowałam się komuś wygadać. Potrzebowałam rozmowy bardziej niż kiedykolwiek indziej.
Po za tym, miałyśmy przecież omówić sobie kilka spraw, no choćby sytuację o której i tak nie chciałam wspominać - karnawał.
Byłam świadoma tego, że Suzanne nigdy nie była dobra w dochowaniu tajemnic, trudno, tym razem musiała to zrobić.
Bez zastanowienia wykręciłam jej numer, blondynka odebrała już po drugim sygnale.
-Cześć, Faith! Nie spodziewałam się telefonu od Ciebie! -byłam pewna iż na jej twarzy zagościł uśmiech, jak i na mojej. Mimo wszystko, kochałam ją i mimo tych kilku dni, tęskniłam za tym piskliwym głosikiem.
-Ja również. -odparłam cicho wywracając oczami, czego dziewczyna i tak nie słyszała. -Chciałabyś może się spotkać? -powiedziałam ostrożnie ale pewnie, nie chciałam aby domyśliła się jak wiele to dla mnie znaczyło.
-No jasne! -dosłownie weszła mi w słowo, jakby czekała aż to powiem.
-Um, no to postaraj się być za dwadzieścia w Macy's? -zadałam rzeczowe pytanie.
-Mmm. -jej ton głosu był niemniej nakręcony jak poprzednio. Wzięłam krótki pomruk Suz jako potwierdzenie, po czym zwykle rozłączyłam się.
Zakładając dosyć dużą, ciemną torbę na ramię, wyszłam. Jasności słońca która uderzyła mnie od razu kiedy otworzyłam drzwi, oślepiała i była silna.
Droga do Macy's była banalna, serio, każdy by tam trafił. Banalna jak i wystarczająco krótka, i to dlatego znajdywałam się tam bardzo często.
Ze słuchawkami na uszach, szłam po wąskim chodniku. Byłam pewna, iż Suzie spóźni się, nigdy nie była na czas, i zawsze mnie tym irytowała. No tak, zabawnie było przyglądać się jak tłumaczy z tego, wymyślając różne, wręcz niestworzone historie.
Zajmując jeden ze stolików znajdujących się na samym końcu budynku nerwowo zerkałam na zegarek. Dzisiaj to ja byłam za wcześnie, dłużyło mi się. Kiedy kelnerka niespodziewanie zjawiła się w miejscu które zajęłam, zamówiłam mocne waniliowe cappuccino dla mnie, zastanawiając się, na co będzie miała ochotę moja przyszła towarzyszka. W końcu doszłam do wniosku, że najlepiej zaczekam na jej przybycie.
Kelnerka zapisała to wszystko w notesie, co mnie trochę rozbawiło, przecież to tylko jedna, durna kawa, jak można nie zapamiętać tak łatwego zamówienia, lecz chwilę po tym po prostu postanowiłam zostawić ją w spokoju. Zagwarantowała szybką dostawę zamówienia, po czym zniknęła.
Mój wzrok oderwał się od zniszczonego, srebrnego etui mojego iPhone'a którego trzymałam w ręce, i spoczął na Suz która przekraczała próg kawiarni. Ubrana w krótką, kwiacianą sukienkę, katanę i buty na sporym obcasie, wyglądała tak radośnie i wiosennie. Nie mogę ukrywać, chyba od zawsze zazdrościłam jej urody i podejścia do życia.
-Faith, tutaj jestem! -zawołała z drugiego końca pomieszczenia, powodując duże zamieszanie, wszystkie oczy były skierowane prosto na mnie, miałam ochotę rzucić się pod pociąg, nigdy nie lubiłam zwracać na siebie uwagę.
-Jesteś idiotką. -powiedziałam wprost, gdy usiadła naprzeciwko. Znała mnie, i wiedziała, że nie biorę jej na serio, przynajmniej takie miałam przeczucia.
Rzucając mi jeden z najpromienniejszych uśmiechów, pokiwała głową potwierdzając moje słowa.
-Może i tak. Co u Ciebie? Mam wrażenie jakbym nie widziała Cię chyba hm, kilka dni, a minęły chyba... Kilka dni, ups. -zaśmiałam się na jej żałosną uwagę, i to właśnie to miałam na myśli, nazywając ją idiotką.
-Wszystko... Jest takie inne, czuję się tak nieswojo. -zwierzyłam się, mówiąc dokładnie to, co chciałam. Tak się czułam.
-Co masz na myśli? -teraz była już śmiertelnie poważna.
-Uh, pamiętasz tę całą imprezę no wiesz, w parku na którą mnie zabrałaś?
Żywo pokiwała głową w celu potwierdzenia.
-To ja byłam tym całym Batman'em, z którego miałaś ubaw. Pamiętasz go, prawda? -nie czekając na odpowiedź, kontynuowałam. Bałam się że zacznie nawijać jak ma w zwyczaju, nie pozwoliłaby dojść mi do słowa. -No i,.. Tam był też śpiewający chłopak, chyba wiesz o którego mi chodzi. Miał też gitarę. On... On zamienił moje życie w... -głos łamał mi się, a przed oczami ukazał się obraz Harry'ego Styles'a uśmiechającego się szeroko kiedy się przedstawiał.
Wpatrzone we mnie oczy przyjaciółki coraz bardziej poszerzały się, lecz nie mogłam rozszyfrować jej wyrazu twarzy, był nie do odczytania.
-No i co? -powiedziała wreszcie.
-Wtedy, kiedy do mnie dzwoniłaś, ścigał mnie. Był ze mną w pieprzonej toalecie, kiedy ja o tym nie miała pojęcia. Śledził mnie w drodze do mieszkania, gdy myślałam że jestem już bezpieczna. Jest psychopatą. -postawiłam akcent na ostatnie słowo, podnosząc głos.
-Whoooah, Faith -skomentowała. Teraz brzmiała śmiertelnie poważnie.
-Oglądałaś wiadomości?
Przytaknęła, dopiero po chwili kojarząc o co mi chodzi, po czym zakryła twarz rękoma.
-To był on? -usłyszałam jej niepewny ton.
-Tak, to był Harry Styles.

---
Hej hej hej!
Co u Was? Jak spędzacie wakacje?
Rozdział 5 dodany! \Trochę nas zdziwiliście z Patrycją, gdyż pod ostatnim rozdziałem było chyba 17 komentarzy, a pod tym dużo mniej, ew.
No ale cóż, doczekaliście się następnego:)

I PROSIMY KAŻDEGO, KTO CZYTA TEGO FF O SKOMENTOWANIE TEGO ROZDZIAŁU, CHOĆBY KRÓTKIM ''CZYTAM''. TO DAJE WIELE MOTYWACJI I ZACHĘCA.
MHM, I JEŻELI KOMENTUJECIE Z ANONIMA, PODPISZCIE SIĘ.
Następny rozdział dodamy za 20 komentarzy! Xxx




środa, 9 lipca 2014

Chapter 4

Trzy dni.
Trzy dni temu poznałam Harry'ego Styles'a.
Myślałam, że chociaż napisze jakiegoś krótkiego, zwariowanego smsa (nie, nie miał mojego numeru, ale skoro znał moje miejsce zamieszkania mogłam spodziewać się po nim spodziewać naprawdę wszystkiego), że przyjdzie pod klatkę proponując wspólny wypad. Cokolwiek. Nic się nie wydarzyło. Moje życie znów przybrało ponure, nudne i szare barwy. Nie wiem czego się spodziewałam, naprawdę. To ironia losu, pierwsze groziłam mu, kazałam wynosić się z mojego życia (tak w przenośni) a teraz chcę go z powrotem. Chore, przecież nie potrzebuję żadnego psychopaty.
Poprawiając szelki z trochę szerszych spodni i koszulkę w kratkę, zmierzałam do pracy. Była nią przyzwoicie płatna pobliska cukiernia. Przebywałam tam do późnego wieczora, nawet jeżeli skończyłam, gdyż i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Byłam człowiekiem samotnym. Wiatr tego dnia był nie do zniesienia, zburzył mojego misternie związanego koka, więc rozpuściłam włosy. To był błąd, teraz cały czas zasłaniały mi widok, każda próba ogarnięcia ich z twarzy kończyła się fiaskiem. Dziękowałam sobie w duchu, że już doszłam do pracy. Niewielki dzwoneczek wydał przyjemny dźwięk tuż po tym, jak weszłam do budynku. Było tam przytulnie, ściany w kolorze pudrowego różu dopełniały białe krzesła i stoliki, przy których mogli usiąść klienci. Na ścianach wisiały obrazki w stonowanych kolorach, większość była czarno-biała. Jak dla mnie wszystko było trochę przesłodzone, ale w końcu to cukiernia. Poszłam na zaplecze powitać się z siedzącym tam właścicielem i stanęłam za kasą. Czasem pomagałam cukiernikom w kuchni, ale dzisiaj nie miałam  na to ochoty. Z powodu braku jakichkolwiek klientów, zaczęłam wycierać blat i szybę, za którą znajdowały się niektóre z naszych smakołyków. Po kilkudziesięciu minutach zaczął padać deszcz. Niektórzy szukając schronienia przed ulewą weszli do mojego miejsca pracy. Zdawało mi się,  że dopiero po kilku chwilach zorientowali się,  że są w cukierni. Wróciłam na swoje stanowisko pracy. Ludzie podeszli i zaczęli przyglądać się pączkom, ciastom i ciastkom za szybą. Obsłużyłam trójkę ludzi, którzy z posiłkiem udali się do stolików. Jestem pewna, że chcieli tylko przeczekać ulewę, nie dziwię im się. Dźwięk dzwonka powiadomił mnie, że przyszedł nowy klient. Był nim nie ko inny jak Harry. Jego włosy były klapnięte, mokre kosmyki przyczepiły się i oblepiły twarz. Niebieska koszulka w kratę, pod którą założył czarną koszulkę była przemoknięta. Gdy tylko na mnie spojrzał, jego źrenice się rozszerzyły. Poczułam swego rodzaju irytację. Nie spodziewał się mnie tutaj i widocznie nie był zadowolony, że mnie tam znalazł. Wolnym krokiem podszedł do kasy.
-Poproszę dwa czekoladowe dounty z kokosową posypką.- powiedział po chwili zastanowienia. Zrobiłam pytającą minę, ale chłopak jej nie zauważył, bo gapił się w szybę. Bez komentarza podałam mu zamówione słodycze, a on zapłacił. Zwrócił się w kierunku wyjścia. O nie, tak nie będzie,  pomyślałam.
-I co, będziesz udawać że mnie nie znasz?- spotkałam się z zaciekawionymi spojrzeniami ludzi nadal siedzących przy stolikach. Wścibscy nowojorczycy. Osiągnęłam zamierzony cel, chłopak się zatrzymał. -Spoko. Ale w takim razie po co wczoraj przychodziłeś?- odwrócił się i ruszył w moją stronę.
-Dla jaj.- odpowiedział po chwili namysłu.
-Słucham?
-D l a. J a j.- przeliterował.
-Wracamy do punktu wyjścia,  mogłam się tego spodziewać. Ale czego tak właściwie spodziewałam się po takim psychopacie?- wymusiłam ironiczny uśmiech.
-Och, daj spokój, złotko, mogłabyś się choć trochę wysilić.  Określenie "psychopata" mi się już znudziło.- puścił mi oczko i wyszedł. Ludzie nadal dziwnie się  na mnie gapili. Miałam wielką ochotę dać im możliwość podziwiania mojego środkowego palca.

Reszta dnia była spokojna. Do domu wróciłam pod wieczór. Włożyłam wygodne dresy i kapcie i usiadłam przed telewizorem. Ledwie zdążyłam go włączyć,  a w sąsiednim pokoju rozbrzmiał dźwięk telefonu. Zirytowana podniosłam się z kanapy, poszłam po telefon i odebrałam nie patrząc kto dzwoni.
-Cześć kochanie, jak ci minął dzień?- w słuchawce rozbrzmiał głos mojego chłopaka, Dean'a. Wyjechał on z Nowego Jorku w "sprawach biznesowych".
-Cześć. Dobrze, a tobie?- spytałam powoli wracając do salonu. Zaczął mi opowiadać o Hongkongu, jak to tam nie jest ślicznie,  jacy to tam nie są mili ludzie. Usiadłam na kanapie biorąc pilota w rękę i jednocześnie słuchając Dean'a wtrącając co jakiś czas "naprawdę?". Przerzuciłam na kanał z wiadomościami. "Po Nowym Jorku grasuje zabójca i uciekinier ze szpitala psychiatrycznego, Harry S. Źródła podają,  że może on być bardzo niebezpieczny. Prosimy o ostrożność oraz w razie zauważenia tego człowieka..." tutaj na ekranie pojawia się jego zdjęcie "... o natychmiastowy kontakt z policją." Z słuchawki dobiegał do mnie głos Dean'a,  ale nie docierało do mnie to, co mówił. Siedziałam bez ruchu wpatrując się w ekran, na którym prezenterka już dawno przeszła do podawania innych wiadomości.
-Faith!? Stało się coś!? Halo!


-----------------
Oto i rozdział 4 *da da da!*. Jeśli się spodobało- komentuj, a jeśli nie... też komentuj (przyjmujemy uzasadnioną krytykę)! Następny rozdział dodamy za... 20 komentarzy, a co! :D Do następnego <3

piątek, 4 lipca 2014

Chapter 3

Osobą rzucającą w okno, a przynajmniej usiłującą w nie trafić okazał się chłopak przed którym wcześniej uciekałam.
-Co ty tu robisz?- zdziwiłam się, że go tu widzę. Myślałam, że w domu jestem bezpieczna. Skąd wiedział gdzie mieszkam?
-Wyjdź.- powiedział cicho, patrząc na mnie, po czym wziął głęboki wdech. Zrobiłam to samo.
-Słucham?- nie dowierzałam.
-Powiedziałem "wyjdź".
-Tak, wiem, słyszałam. Dlaczego miałabym do ciebie wychodzić? Jesteś cholernym psychopatą, skąd mam wiedzieć jakie masz zamiary? Może za plecami trzymasz wielką siekierę i chcesz mi nią odrąbać głowę, a później Bóg wie co zrobić z ciałem?- chłopak w obronnym geście uniósł obie dłonie w górę, widocznie próbując udowodnić mi, że nie ma ze sobą żadnej siekiery. Na jego zmęczonej twarzy zagościł lekki uśmiech. Musiałam bardzo wytężyć wzrok, aby to zobaczyć. Uliczne latarnie nie dawały zbyt ostrego światła, jego sylwetka pogrążona była w półmroku. Co jakiś czas padało na niego światło przejeżdżającego samochodu. Wtedy mogłam dostrzec, że był ubrany w wąskie, podarte czarne spodnie, bawełnianą koszulkę w tym samym kolorze i niebieską, rozpiętą koszulę w kratę. Na jego głowie panował istny nieład.- Idiota.- syknęłam i zamknęłam okno wycofując się w głąb pokoju. Położyłam się z powrotem na ukochane łóżko. Byłam strasznie zmęczona, powoli czułam, że znów powoli odpływam w krainę Morfeusza. Błogostan nie trwał zbyt długo, bo irytujące dźwięki kamyków uderzających o szybę mojego okna stały się coraz bardziej natarczywe. Zdenerwowana do granic możliwości (jak to zwykle bywa po nieoczekiwanym wybudzeniu), otworzyłam okno i wydarłam się na chłopaka. Chociaż słowo "wydarłam" nie pasowało do tej sytuacji, bo starałam się nie obudzić sąsiadów.
-Wynoś się stąd! Daj mi spać!- wtedy zobaczyłam jak się na mnie patrzył. Zieleń jego oczu była hipnotyzująca. Nie był tym samym człowiekiem co na plaży. Wydawał się, smutny i przygnębiony.
-Proszę...- powiedział tak cicho i delikatnie, że dopiero po kilku chwilach domyśliłam się co oznaczał wydany przez niego dźwięk. Spuścił głowę zrezygnowany, aby ponownie ją podnieść i na mnie spojrzeć. Jego mina wyrażała ból, cierpienie... nie mogłam na to nie zareagować.
-Dobra...-przełamałam się. Nie chciałam tego robić, ale musiałam. Założyłam buty i otworzyłam drzwi od swojego mieszkania. Przez chwilę pomyślałam, żeby wziąć ze sobą nóż, tak na wszelki wypadek. Ugh, nie bądź psychiczna, skarciłam się i ruszyłam. Stanęłam w progu i jednak wróciłam się po narzędzie kuchenne. Wolę być psychiczna, niż martwa. Po pokonaniu kilkudziesięciu schodów znalazłam się na klatce schodowej. Wyszłam z budynku i uderzył we mnie powiew chłodnego, nowojorskiego powietrza.
Niepewnie spojrzałam na cień chłopaka, czekając aż zrobi pierwszy krok. Na próżno.
-Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? Śledzisz mnie? -zadałam rzeczowe pytanie, które nurtowało mnie najbardziej. Na samą myśl o tym, że faktycznie mógł to robić, przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
-Ja chciałem przeprosić. -rzekł, ignorując moje pytanie. Jednak nie mogłam usłyszeć chociaż nutki skruchy czy żalu w jego tonie. Powiedział to tak obojętnie, jakby robił to codziennie.
Kompletnie nie wiedziałam, jak zareagować. Wyśmiać go, czy po prostu wybaczyć i wrócić do mieszkania? Zdecydowałam się na ciszę, sprawdzając czy ma zamiar powiedzieć coś więcej.
-Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło. -kontynuował. Wiedziałam, że tym razem to ja powinnam zabrać głos.
-Uh, okej. -powiedziałam w końcu, przeciągając ostatnie słowo. -Nic się nie stało.
-Słuchaj, śledziłem Cię, może i nawet chciałem Ci zrobić krzywdę, a Ty tak po prostu mi wybaczasz? -wybuchł śmiechem, a ja zrobiłam podobnie chwilę po tym.
-Chyba tak. -starałam się brzmieć tak obojętnie i pewnie jak on, i to skutkowało. -Pozwolisz mi teraz spokojnie spać? Jestem wyczerpana, jutro rano znów pracuję i... -przerwałam, nie chciałam żalić się jakiemuś nieznajomemu.
-Dobranoc. -głos chłopaka powrócił do normalności.
Odwrócił się na pięcie nie pozwalając mi na odpowiedź, i zrobił kilka kroków przed siebie.
-Czekaj! -palnęłam, zatrzymując go. -Jak się nazywasz?
-|Harry. Harry Styles. -odwrócił się, i chociaż nic nie widziałam byłam pewna, że się uśmiechał. Czułam to.
Wracając do apartamentu  postanowiłam wziąć dzisiejszy dzień jako szalony sen, nie wierzyłam, że to wszystko było realiami, że to działo się na serio.

---
Okej, co myślicie o nowym rozdziałe?
Może jest trochę krótki, ale myślę że fajny bo serio dużo się dzieje:)
No i zapewniam Was, że rozdział czwarty powali Was, dosłownie!

I TAKA NIESPODZIANKA, POJAWIŁY SIĘ ASKI GŁÓWNYCH BOHATERÓW!

Ask Faith: http://ask.fm/faith_honeymoonave
Ask Harry'ego: http://ask.fm/harry_honeymoonave

PRZYJMIJCIE ICH MIŁO I NO I OCZYWIŚCIE ZADAWAJCIE PYTANIA X

NASTĘPNY ROZDZIAŁ? 15 komentarzy, dacie radę! :)

środa, 2 lipca 2014

Chapter 2

Zamknęłam drzwi i ruszyłam w stronę plaży. Suzie miała na mnie tam czekać. Moje brązowe włosy, które wcześniej potraktowałam lokówką, lekko podskakiwały podczas mojego spaceru do celu. Z racji tego, że miało to być przyjęcie karnawałowe, postanowiłam się przebrać. Wybrałam zeszłoroczny strój Batmana w damskiej wersji. Czarna maska w okolicach moich oczu pasowała idealnie. Sukienka z czarnego, skóro podobnego materiału była trochę za ciasna. Sięgała ledwo do polowy ud. Na wysokości bioder znajdował się żółty, gruby, materiałowy pas, a na piersiach znajdował się znak Batmana w tym samym kolorze. Na szczęście czarne, długie (bo aż za kolana) buty były wygodne. Na moje plecy lekko opadała czarna peleryna.
Dotarłam na miejsce. Starałam się wypatrzeć Suz, która pewnie znajdowała się gdzieś w tym tłumie studentów i starszych licealistów. Z niewidocznego dla mnie źródła płynęła (a raczej dudniła) nowoczesna muzyka. Po spojrzeniu na większą część tłumu wydedukowałam, że nikt nie był przebrany. Pięknie, pomyślałam. Zaledwie chwilę później zaczęłam przyciągać spojrzenia bawiących się ludzi. Jedne były pełne zażenowania, inne rozbawienia. W niektórych można było nawet wychwycić współczucie. No bo co ja sobie myślałam? Że to przyjęcie dla trzeciej klasy podstawowej?  Chociaż nie jestem pewna, czy wtedy jeszcze się przebierali. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię i walnąć otwartą dłonią w czoło. Może nawet jednocześnie. Na przeciw mnie, stała scena. Moją uwagę przykuł śpiewający na niej brunet. Ale nie dla tego,  że mi się spodobał. Po prostu jego głos można było uznać za hm,.. niesamowity, nadzwyczajny. Po za tym, masz chłopaka, upomniał mnie głos w mojej głowie. Poczułam na sobie jego wzrok. Wpatrywał się we mnie, zresztą jak wszyscy. Postanowiłam pójść do mini-baru i utopić swoje zażenowanie i poczucie kompletnej kompromitacji w kilku szklaneczkach Jack'a. Przeszło mi, miałam ochotę się bawić. Ciepło rozchodzące się po moim ciele, spowodowane wypitym trunkiem, było nad wyraz przyjemne. Musiałam do toalety. Po drodze spojrzałam na scenę, teraz piosenki wykonywał ktoś inny. Miałam uporczywe wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Zobaczyłam lokatego chłopaka, który wcześniej przykuł moją uwagę swoim głosem, stojącego sztywno pośród tłumu. Nie zawracając sobie tym głowy, weszłam do pomieszczenia sanitarnego oznaczonego kółeczkiem i już od wejścia uderzyła mnie fala smrodu. Myślałam, że się uduszę. Będąc w kabinie i próbując się załatwić w pozycji "na Małysza" starałam się wstrzymywać oddech na tak długo, jak to tylko możliwe. Co ci ludzie jedli?, pomyślałam. Umyłam ręce i wyszłam. Wykonałam może z pięć kroków, kiedy uczucie bycia obserwowanym powróciło. Zaczęłam się rozglądać wokół siebie. Odwróciłam się i tuż przede mną, w odległości kilku centymetrów stał brunet ze sceny. Odskoczyłam od niego jak oparzona. Musiało go to rozbawić, bo zaczął się śmiać.
-Co cię tak bawi? Jesteś nienormalny!- wykrzyknęłam, tym samym przyciągając uwagę kilku osób, którzy stali blisko nas.
-Wszyscy mi to próbują wmówić.- odrzekł zamyślony. Spojrzał na mnie wracając do rzeczywistości.- Obserwowałem cię cały czas. Pewnie to czułaś... Prawda? A tak na marginesie, w tej damskiej toalecie to strasznie śmierdzi!- ON POSZEDŁ ZA MNĄ DO TOALETY! Zaczęłam się bać. Cały alkohol, który do tej pory krążył w moich żyłach nagle wyparował. Zmniejszył odległość między nami. Chciałam uciekać, ale byłam sparaliżowana. Patrzył na mnie przenikliwymi, zielonymi oczami, w których żarzyło się szaleństwo.
-Jesteś chory psychicznie, czy jak?! Zostaw mnie w spokoju!- wykrzyknęłam mu prosto w twarz i moje nogi wreszcie były zdolne do wykonywania moich rozkazów. Szybko się odwróciłam i zaczęłam uciekać. Nie widziałam gdzie biegnę, przeciskałam się przez tłum spoconych, pijanych ludzi. Niektórych nawet przewróciłam, ale nie dbałam o to. Chciałam znaleźć się jak najdalej od tego psychopaty. Niestety obrałam zły kierunek, moim oczom ukazało się morze, zamiast upragnionej przeze mnie w tej chwili asfaltowej drogi. Zmęczona zaczęłam dyszeć. Moje uszy wychwyciły śmiech i klaskanie dochodzące gdzieś z bliska
-A na początku myślałem, że chciałaś uciec! Najwyraźniej się myliłem, chciałaś po prostu więcej prywatności. Może jednak przydałaby ci się mapa i kompas następnym razem, jak będziesz chciała skądś zwiać? Tak, zapisz to sobie gdzieś.- powiedział ktoś drwiącym głosem, który od razu rozpoznałam. Zaczęłam czuć się jak w kiepskim horrorze o uciekinierach ze szpitala psychiatrycznego. Starałam się wychwycić, czy nie ma ze sobą żadnej broni. Nie miał. A może była schowana?
-Czego ode mnie chcesz?- głos zaczął mi drżeć. Nie wiedziałam co mam robić.
-Nie, nie, nie, pytanie powinno raczej brzmieć... "Czego ode mnie chcesz, ty psychopato?".- ostatnią część zdania starał się powiedzieć damskim głosem, podwyższając swój własny. Nie udało mu się to. Nagle znalazł się tuż obok mnie, nie pamiętam żeby się ruszał z miejsca, gdzie stał przed chwilą. Złapał mnie za nadgarstki i mocno ścisnął. Zaczęłam krzyczeć zagłuszając dźwięki uderzających fal o piasek.
-To boli, przestań!- rozpaczliwie próbowałam się wyrwać z jego uścisku. Na próżno, był zbyt silny. Chwilę później, tak jakby dotarło do niego to, co robi puścił mnie gwałtownie. Wykorzystałam sytuację i znów wszczęłam ucieczkę. Tym razem w dobrym kierunku.
Biegłam ile sił w nogach, potykając się po drodze. Korciło mnie, by odwrócić się i sprawdzić, czy chłopak nadal znajdował się na polu widzenia. I pomyśleć, że mogłam teraz leżeć przed telewizorem mając maraton filmowy, chociaż prawdopodobnie już dawno spałabym, tak jak za każdym razem.
To była wina Suzie. Ona mnie na to namówiła na przyjście, a później jeszcze wystawiła. Założę się, że nawet nie zorientowała się że stamtąd zniknęłam. Ale cóż, zawsze taka była. Nie mam zamiaru wybaczyć jej tak szybko.
 Wiem, że zależało jej na tym, bym się tam zjawiła, ale co z tego, jeżeli właśnie mogłabym zostać porwana lub co gorsze, ofiarą jakiegoś gwałtu. Myśli zniknęły z mojej głowy tak szybko jak pojawiły się, nie chciałam o czymś takim myśleć, lecz cały czas miałam w głowie ohydny obraz wspomnianej sytuacji.
Poczułam wielką ulgę na sercu, dostrzegając skrawek normalnej drogi. Nie miałam pojęcia, gdzie tak właściwie jestem, ale lepsze to od błądzenia po lesie, gdzie wszystko wydaje się być takie same.
Przekraczając próg ulicy, usłyszałam odgłos mojego dzwonka. Dobrze wiedziałam kto próbował nawiązać ze mną kontakt.
-Faith, no nareszcie! Martwiłam się, dlaczego nie odbierałaś? Gdzie jesteś? -usłyszałam piskliwy głosik Suz.
Miałam ochotę rzucić telefonem w drogę, dosłownie. Rozmowa z nią była ostatnią rzeczą którą teraz miałam ochotę robić. Nie odzywałam się, czekając aż znów się odezwie.
-Halo? Faith, wyobraź sobie, kogo tu przed chwilą widziałam. Jakaś idiotka założyła kostium Batman'a, haha! Musisz to zobaczyć! -jej śmiech doprowadził mnie do szału. Tak bardzo chciałam, by ten dzień wreszcie dobiegł końca. Zrobiłam z siebie taką kretynkę, to był koszmar. Rozłączyłam się, decydując się na oddzwonienie do blondynki w następny dzień, kiedy będziemy mogły wszystko sobie wyjaśnić.
Za to jej akurat nie winiłam. Przecież nawet nie miała pojęcia że to byłam ja, na jej miejscu sama uważałabym to za zabawne. Ale nie chciałam jej bronić, nie zasługiwała na to.
Powracając do rzeczywistości, zdałam sobie sprawę, że cały czas stałam w miejscu. Pośpiesznym krokiem ruszyłam w drogę. Przechadzałam się po alejkach, lecz dbałam o to, aby było w nich chociaż kilka osób. Nie chciałabym zostać właśnie zauważona przez jakiś miejski gang, czy coś. Ale ej, w końcu jestem Batman'em, pomyślałam, kładąc rękę na broszurce z znakiem tamtego ''bohatera''.
Powoli zaczęłam rozpoznawać okolice. Nie miałam żadnych wątpliwości, gdy ujrzałam napis ''Honeymoon Avenue'' i strzałkę prowadzącą wprost do mojego bloku.
Wyciągnęłam kluczyki z małej torebki którą miałam ze sobą, otwierając mieszkanie.
Rozglądnęłam się niepewnie, upewniając się czy wszystko jest tak, jak to zostawiłam. Tłumaczyłam się, że po prostu jestem ostrożna lecz wiem, że chodziło o dzisiejsze wydarzenia. Wciąż się bałam.
Chwytając za klamkę w celu sprawdzenia czy drzwi zostały zamknięte, rzuciłam się na łóżko i nawet nie wiem kiedy, zasnęłam.

Obudziły mnie krzyki z podwórka, szyba była zbyt drobna, by je uciszyć. Poczułam, jakby ktoś próbował trafić kamieniem prosto w okno mojej sypialni, lecz na szczęście kamień był za ciężki, i odbił się od ściany. Zdarzenie powtórzyło się kilka razy. W pół śnie, nieprzytomna, uchyliłam okno, by nakrzyczeć na dzieciaki z dzielnicy. Przetarłam oczy, by upewnić się, czy naprawdę nie śnię.

---
Ahoooola!
Jak wrażenia po rozdziale 2? Ja osobiście jestem z niego zadowolona i myślę, że wyszedł nam bardzo fajnie.
Tak tak, ''nam'' bo od teraz nie piszę już tego fanfic'a sama! Powitajmy Patrycję, która zdecydowała się na współpracę ze mną, yay! xx

CHCECIE NASTĘPNY ROZDZIAŁ? NO TO CHCEMY TU HM, 10 KOMENTARZY:)